W Calp… tfu, w Pego!

Okres mojego omijania regionu potocznie zwanego „Calpe” (od najpopularniejszej w nim, kolarskiej miejscowości), rozciąga się na całą moją przygodę z rowerem. Precyzyjniej mówiąc, poczynając od momentu, gdy odkryłem, że z rowerem szosowym najlepsza zabawa jest w górach. Jeśli dobrze liczę, powoli mogę przygotowywać się do świętowania pierwszej dekady calpiańskiej wstrzemięźliwości. A raczej mógłbym, gdyby nie to, że w styczniu roku pańskiego dwa tysiące dwudziestego czwartego w końcu zawitałem na hiszpańskie Costa Blanca.

Tylko czemu właściwie w ogóle omijać Calpe? Skąd tyle o nim negatywnych opinii? I wreszcie, czego, po tylu latach skutecznych uników, doświadczyć musiał człowiek, że jednak kupił bilet do Alicante? Spieszę z wyjaśnieniem, zarzucając jako przynętę dwa hasła: kolarstwo przełajowe oraz Pego.

Costa Blanca, czyli kolarski raj z gwiazdką

Tygodniowy pobyt w pasmach górskich należących do Cordilleras Prebética, a rozciągających się na terenie prowincji Alicante i prowincji Walencja dobitnie pokazał mi, że jest tam gdzie jeździć. Stukilometrowe pętle zawierały zazwyczaj około dwóch tysięcy metrów przewyższenia po świetnych i widokowych asfaltach. Kierowcy, w zdecydowanej większości cierpliwi i ostrożni, pomagali czerpać przyjemność z jazdy.

Jednak, by naprawdę docenić ten region, jest w tym wszystkim konieczność zastosowania pewnego wytrychu.

Zacznijmy od rzutu oka na mapę. Costa Blanca, czyli Białe Wybrzeże, to fragment hiszpańskiej linii brzegowej wraz z jej nadmorskimi miejscowościami, rozciągająca się pomiędzy Walencją a Alicante. Wśród najbardziej znanych turystycznie kurortów wymienić należy siedemdziesięciotysięczny Benidorm oraz, nieco mniejsze, Calpe. Stojąc na wybrzeżu z twarzą zwróconą ku Morzu Śródziemnemu, za plecami będziemy mieli to, co kolarzy, a przynajmniej większość z tych odwiedzających ten region, interesuje najbardziej, czyli góry.

Jednak dokładniejsze przyjrzenie się topografii tego rejonu odsłoni jeszcze jeden jego aspekt: wspomniane pasma górskie, skrywające ogromną, wręcz trudną do oszacowania liczbę podjazdów, od nadmorskich miejscowości oddzielają autostrada oraz droga N-332. Niestety, bardzo nieprzyjemna, ruchliwa i wąska droga numer N-332 stanowi dla zatrzymujących się w Calpe kolarzy niemal kręgosłup wielu pętli; służy również jako droga dojazdowa i wyjazdowa. Oczywiście da się ją omijać, a przynajmniej do pewnego stopnia, jednak bardzo duża liczba poruszających się nią rowerzystów pokazuje, że odgrywa ona dla nich na co dzień istotną rolę.

Samo miasto zaś, któremu złożyłem jedną i mam nadzieję ostatnią wizytę, jest dla mnie zupełnie odpychające. Owszem, znajdzie się w nim wszystko, łącznie z serwisami rowerowymi oraz fast foodami, ale atmosfera paskudnego, nijakiego kurortu jak z katalogów Orbisu z połowy lat dziewięćdziesiątych nie zachęciła mnie do spędzenia tam kiedykolwiek urlopu. Tym bardziej, że w trakcie mojego ponad tygodniowego pobytu w regionie zdążyłem się przekonać, iż wszystko, co dobre dla kolarza, znajduje się głęboko w górach, a tam z Calpe jest najczęściej po prostu daleko.

Są jednak zalety istnienia tego miasta – większość rowerowego tłoku koncentruje się blisko wybrzeża, częściowo na niezbyt urodziwych calpiańskich wzgórzach, a częściowo na tamtejszych podjazdach z rodzaju „klasyków” jak Bernia przez Pinos. Dzięki temu, mimo ogromnej popularności prowincji Alicante wśród kolarzy, wciąż można trafić tam w miejsca niebywale wręcz spektakularne a zarazem zupełnie puste, bez konieczności doń dojeżdżania. Wystarczy tylko wiedzieć, skąd wyruszać i w którą stronę skierować wzrok. No właśnie, skąd wyruszyć?

Pego.cc

I tu, całe na biało, wchodzi Pego. Nieduże, szalenie klimatyczne, dziesięciotysięczne miasteczko u podnóża gór. Miasteczko oferujące nie tylko szereg sklepów spożywczych o zaskakującej jakości i przystępnych cenach (Mercadona my love!), kawiarenek i restauracji z najróżniejszymi kuchniami, ale przede wszystkim z co najmniej trzema różnymi wyjazdami z miasta, co samo w sobie zajmuje nie więcej niż kilka minut, prowadzących w stronę aż pięciu różnych podjazdów! Warto nadmienić, że jednym z nich jest mekka interwałów, czyli słynne Vall d’Ebo. A gdyby ktoś zapragnął odpocząć od podjeżdżania, wystarczy skierować swoje kroki w stronę morza, do którego w linii prostej mamy z Pego nie więcej niż dziesięć kilometrów. Odwiedziłem już wiele miejsc z rowerem, jednak ta mnogość możliwości i ich dostępność jest w Pego naprawdę wyjątkowa.

A skąd dopisek „cc” w nagłówku? Otóż gdyby ktoś zdecydował się na pobyt w Pego, spieszę poinformować, że otworzyła się w nim baza kolarska z noclegami i wypożyczalnią rowerów o właśnie takiej nazwie – Pego.cc. To tam spędziłem ten przemiły tydzień z hakiem, czerpiąc garściami z gościnności gospodarzy i ich wiedzy o regionie (jeszcze raz dzięki Piotrek za wszystkie trasy!). Od razu zaznaczę, że absolutnie nic z tej rekomendacji nie mam i nie miałem, po prostu szczerze doceniam wszystkie zalety tego miejsca. Sama baza rozwija się dynamicznie, ot chociażby w trakcie mojego pobytu zadaszony został taras na dachu budynku, dzięki czemu powstało widokowe miejsce do odpoczynku.

Podrzuciwszy potencjalną metę na Costa Blance, przejdę teraz do kilku słów o tym, co tam właściwie na rowerze (szosowym) robić.

Gdzie jeździć, kogo spotykać, czyli gdy pozdrawia cię Tadej Pogacar

Z pewnością jedną z motywacji do zimowych odwiedzin Costa Blanca stanowi możliwość spotkania kolarskich zawodowców. Prosi stacjonujący w Calpe, Benidormie czy Denii pojawiają się na lokalnych drogach prawdziwymi stadami. Łatwo trafić na pojedynczych zawodników, niewielkie grupki a nawet trenujące całe drużyny. Ot chociażby na podjeździe pod Vall d’Ebo trafiłem na ogromny skład Lidl Trek z takimi postaciami jak Jolanda Neff czy Evie Richards. Nie ukrywam, że i dla mnie sporą frajdą było zobaczyć w akcji idoli znanych z telewizji, szczególnie, że miałem przyjemność mijać się z pokazywanymi później w mediach społecznościowych trenującymi wspólnie Mathieu van der Poelem i Tadejem Pogacarem. Mateusz mi nie odmachał, ale Tadeusz już tak 😉

Niemniej muszę zaznaczyć, że dla kogoś ceniącego sobie spokój i przestrzeń, bywa to czasem przytłaczające. Szczególnie, że w przypadku trenujących całych drużyn, za i przed grupą zazwyczaj podążają auta techniczne (przez cały wyjazd „prześladowany” byłem przez drużynę Total Energie oraz Rafała Majkę). Co prawda nie spotkałem się ani razu z jakimkolwiek nieprzyjemnym potraktowaniem, wręcz przeciwnie, bardzo często to właśnie zawodowcy pierwsi witali się ze mną, jednak bywało, że na wąskiej, górskiej drodze wyminięcie się z grupą dwudziestu kolarzy w towarzystwie samochodu wymagało pewnej gimnastyki.

Jednak i na to jest pewien sposób – wystarczy trzymać się tych „głębszych” partii gór, tych położonych dalej od morza. Tam naprawdę mało kto dociera. Podkreślając, że mam w tamtych stronach jeszcze mnóstwo do zobaczenia, wspomnę teraz o kilku miejscach czy podjazdach, które już teraz skradły moje serce.

Coll de Rates 2.0

Trudno nie zacząć od jednej z dwóch nazw, którą chyba każdy kolarz momentalnie skojarzy z Costa Blancą – Coll de Rates. Jeden z ulubionych podjazdów treningowych tego regionu o bardzo sprzyjającym powtórzeniom nachyleniu, na dodatek faktycznie widokowy, ma swoją „dokładkę”, czyli właśnie fragment oznaczony 2.0. Ze szczytu przełęczy można odbić przy małej restauracyjce w kierunku faktycznego szczytu. Betonowa droga, która zaczyna się króciutkim kawałkiem szutru, to 3km o średnim nachyleniu przekraczającym 10%, miejscami dobijającym do 20%. Wąska droga z charakterystycznymi białymi pasami wiedzie w górę w sposób nieustępliwy. To naprawdę ciężki podjazd, ale widoki z samej góry są wspaniałe. Uwaga na zjeździe! Przed nami kilka ciasnych agrafek o dużym nachyleniu i, potencjalnie, piesi turyści.

Płaskowyż pełen wiatru

Kolejny absolutny klasyk to podjazd do Vall d’Ebo od strony Pego. I ten podjazd również stanowi jedno z ulubionych miejsc treningowych nie tylko dla „prosów”, ale i dla amatorów. Kręty, stabilny podjazd o długości 8km wyścielony jest watami z setek a nawet tysięcy interwałów, jakie codziennie tamtejszy asfalt przyjmuje. Jednak to, co urzekło mnie w tych okolicach najbardziej, znajduje się kawałek dalej, a sam podjazd stanowi doń swoistą bramę.

Kierując swoje koła dalej na zachód trafimy, po dość krótkiej ściance do La Vall d’Alcalà. Ta dolina, niemal jak niewielki płaskowyż szczelnie otoczony górami, wyróżnia się księżycowym krajobrazem. W dużej mierze jest to niestety wynik pożarów, które strawiły porastające ją drzewa, a na glebie pozostawiły czarne jak smoła ślady. Tak czy inaczej, efekt wizualny określiłbym jako spektakularny. Delikatnie ondulujaca droga płynie przez dolinę na odcinku ponad 10 kilometrów. Brak drzew i otwarta przestrzeń stanowią idealne warunki dla wiatru – ten potrafi się tutaj rozpędzić do prędkości o wiele wyższych, niż w sąsiednich dolinach, wiec w wietrzne dni zalecam zarzucenie pomysłu odwiedzenia tego niezwykłego miejsca.

La Vall de Laguar

Po chwili przerwy na smaczki raczej płaskie, powracamy do potężnych nachyleń. Podjazd przez La Vall de Laguar od Orby (na stravie nazywający się Puerto Novillos) to około 10km o średnim nachyleniu 6.5%. Niedużo, ale prawdziwym smaczkiem są ostatnie dwa kilometry, które składają się z samych kilkunastoprocentowych ścianek. Przy okazji jest to też ten fragment podjazdu, kiedy naprawdę wokoło otwierają się spektakularne widoki na dolinę, ale też rozpędza się wiatr.

Ku mojemy zaskoczeniu własnie tam spotkałem, na bardzo wąskiej już drodze, składającą się z ponad dziesięciu kolarzy grupe Total Energie, za którą podążało auto techniczne. Francuzi jechali, podobnie jak ja, pod górę, natomiast w przeciwną stronę podążało auto Caja Rural. Muszę przyznać, że na tych nachyleniach pomieszczenie się i bezpieczne wyminięcie nie było proste, ale udało się sprawnie dzięki dużej kulturze i uważności zawodowców. Jeszcze bardziej zaskoczony byłem, kiedy zobaczyłem, jak cała ta grupa puszcza się w dół po drugiej stronie przełęczy, gdzie nachylenie stawało się jeszcze większe. Swoją drogą chętnie wróciłbym w to miejsce i przejechał je wspak.

Villalonga i przestrzenie doliny Beniarrés

Villalonga to miasteczko, a rozpoczynający się w nim długi i stosunkowo ciężki podjazd znany jest z Vuelta a Espana. Samo miasteczko zlokalizowane jest na północ od Pego, w nawet nie sąsiedniej dolinie, gdyż za tę należałoby uznać Vall de Gallinera, ale jeszcze kolejnej, w kierunku Walencji. Z Pego dojechać można tam przez Olivę. Droga do Olivy wyróżnia się pięknym widokiem na morze i przejazdem ciasnymi, wybrukowane uliczkami przez Fornę. Oddalenie tych terenów od samego Costa Blanca powoduje, że zapuszcza się tam zdecydowanie mniej kolarzy, niż na „klasyki” regionu. A to nie koniec, bo po podjechaniu Villalongi warto odbić na północny-zachód w kierunku Beniarrés. Tam to się dopiero dzieje…

A właściwie nic się nie dzieje, bo prawie nikogo tam nie ma 🙂 I to jest właśnie fenomenalne! Właściwie zaraz po wykonaniu skrętu w prawo na miejscowość Lorcha, przed oczami otworzy się spektakularny widok na ogromną dolinę i strzegące jej północej krawędzi postrzępione, ostre szczyty. Ten widok spowodował, że momentalnie wróciły mi wspomnienia z Carson Pass, kiedy przez potężne góry przejechałem z Kalifornii do Nevady i ujrzałem bardzo podobny pejzaż, jedynie trochę… większy1. Doliną warto dojechać do zalewu i przekroczyć tamtejszą tamę. Znajdujący się za nią dość sztywny podjazd poprowadzi nas powoli w stronę Vall de Gallinera. Raczej nikt nas w tej podróży niepokoić nie będzie, więc można się dowoli delektować krajobrazem.

Petracos

W szeroko rozumianej okolicy Pego jest jeszcze jedno miejsce, w którym można trochę „zniknąć” – Pla de Petracos. Oddalona o kilka kilometrów od Castell de Castell dolina jest magiczna. Piękna dróżka wiedzie najpierw przez pomarańczowe sady, by później delikatnie wić się u podnóża jaskiń. A nie są to byle jakie jaskinie, bo znaleźć w nich można pradawne rysunki ścienne, których wiek szacowany jest na przeszło 5000 lat! Kiedy tam byłem, spotkałem raptem dwie osoby i mało stadko owiec. Piotrek Szymański mówił mi zaś, że często nie spotyka tam wręcz nikogo. Jeśli zdecydujesz się odwiedzić to cudowne miejsce jadąc od Castell de Castells polecam mieć słońce za plecami. Warto sie wówczas kilka razy zatrzymać i spojrzeć za siebie – gwarantuję wspaniałe widoki.

Zjazd z Vall d’Ebo

A jak już się z Pego wyjedzie, przejedzie przez chociażby Petracos, trzeba jakoś doń wrócić. Najlepszym pomysłem będzie wspiać się od La Vall d’Ebo na przełęcz i pomknąć w dól drogą stu zakrętów z pięknym widokiem na morze Śródziemne. Ten zjazd, szczególnie kiedy się go zna i niektóre ślepe zakręty przestają wymagać tyle uwagi, co na początku, bo wcale nie trzeba w nich hamować, to czysta frajda. Wspaniałe ukoronowanie najdłuższego nawet dnia w siodle. Puszczasz hamulce i płyniesz. Tak można wracać do domu!

Benidorm CX

Wyjaśniłem już, czemu o wiele lepiej udać się do Pego, niż do Calpe. Jednak pierwotnie jednym z głównych powodów postawienia na prowincję Alicante jako miejsca na rozkręcenie nogi przed letnim sezonem paradoksalnie były… przełaje2. Tak, zdecydowałem się wybrać do Pego dlatego, że w styczniu, po raz drugi w historii, w Benidormie zorganizowany został Puchar Świata w kolarstwie przełajowym. Szybka, szutrowa runda zarówno rok temu, jak i tym razem przyniosła fenomenalne ściganie, z emocjami do samego końca wyścigu. Po doświadczeniu tego widowiska z ekranu rok temu, zapragnąłem zobaczyć je z bliska, poczuć prędkość i podpatrzeć prawdziwą maestrię przełajowych umiejętności.

Czy było warto? Tak, było i z chęcią zrobiłbym to samo za rok. Jednak dla uczciwości trzeba wspomnieć o istotnym problemie tego wydarzenia – w większości bardzo płaska runda nie pozwala na obserwowanie akcji w perspektywie szerszej, niż ten jeden zakręt czy ta jedna prosta, przy której akurat się stoi. Mimo to, szalenie dynamiczne ściganie, rodem niemal z szosowych kryteriów, i tak wzbudzało ogrom emocji. Szczególnie, gdy przed naszymi oczami na noże, widelce i łyżki do opon walczy „wielka trójka” kolarstwa przełajowego, czyli Mateusz, Łołut i Tomek.

I co teraz

Czy wrócę? W ramach odpowiedzi na to pytanie sformułowania takie jak „tak”, „oczywiście”, „no pewnie” moje palce wystukują na klawiaturze niemal same. Szczególnie, że mam w okolicach Pego jeszcze setki kilometrów nieodkrytych dróg do przejechania, dziesiątki miejsc do zobaczenia. Z punktów absolutnie obowiązkowych, na które nie starczyło mi tym razem czasu (również przez przeziębienie i załamanie pogody), z pewnością wymienić mogę Miserat, Puerto de Tudons czy Bernię od hardkorowej strony a także wiele przełęczy, które chętnie pojechałbym w drugą stronę.

Nie znam również innego tak wygodnie położonego miasteczka, które oferowałoby nie jeden, nie dwa, a kilka alternatywnych wyjazdów wprost na różne podjazdy. Dodatkowo, dzięki pomocy świetnej ekipy pod egidą pego.cc, logistyka takiego wyjazdu staje się naprawdę prosta. To gigantyczne atuty, które trudne przecenić wybierając się na wyjazd urlopowy „by pojeździć” czy na wyjazd stricte treningowy.

Wiem jednak, że mam w sobie duszę podróżnika i poza dosłownie kilkoma miejscami, do których wracam jak bumerang, lubię poznawać kolejne. Zobaczymy, co przyniesie czas, jednak już teraz poważnie biorę pod uwagę, że styczeń w roku dwudziestym piątym znów zawrze w sobie te cztery literki: p, e, g, o.

Appendix. Propozycje tras z Pego

  1. Obiecuję, że kiedyś o tym napiszę – tekst już coraz bliżej 😉 ↩︎
  2. Przy okazji dementuję pogłoski, jakobym zamienił startowanie w przełajach na jazdę w wyścigach ultra. Nie, nic takiego nie miało miejsca, a moja przełajowa absencja ma zupełnie inne podłoże. W dużym skrócie, chyba po prostu potrzebowałem przerwy. ↩︎

5 odpowiedzi na „W Calp… tfu, w Pego!”

  1. Awatar Robert
    Robert

    Region Calpe znam tylko z netu. Nigdy nie bylem. Po przeczytaniu tekstu ze zrozumieniem 🙂 jestem absolutnie zachęcony do wyjazdu tylko do Pego 🙂 … pego.cc ….w tym roku chyba się już to nie wydarzy ale za rok … dzięki za ten tekst, fajne opisy, kilka zdjęć.

  2. Awatar Aleksandra Goralska
    Aleksandra Goralska

    100% wszystko prawda!!! Dla triathlonistów są tu jeszcze 2 ważne zalety: kryty basen w Olivie dostępny w każdej chwili (w Calpe zawsze jest z tym problem) i płaskie asfalty do biegania w Parc de La Morial, zamiast kręcenia wokół Calpejskiego bajora! 😊😊

  3. […] w tej kwestii przedstawili m.in.: Michał Kempa z Pawłem Bernasem (tu) oraz Krzysiek Sienkiewicz (tu). Moje zdanie, od opublikowanego w 2019 roku tekstu, również się nie zmieniło – […]

  4. Awatar Kuba
    Kuba

    A jak dostać się z rowerem z lotniska do Pego?

    1. Awatar Krzysztof Sienkiewicz

      Jeśli chciałbyś skorzystać z noclegu w Pego.cc to transfer z lotniska jest w cenie 🙂 Innych opcji nie sprawdzałem, ale z tego, co wiem, akurat na Costa Blanca przeróżnych opcji nie brakuje. Sam trafiłem na kilka ogłoszeń o prywatnych transferach busami na jakichś grupach kolarskich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Opublikowano

w

, ,

przez

Komentarze

5 odpowiedzi na „W Calp… tfu, w Pego!”

  1. Awatar Robert
    Robert

    Region Calpe znam tylko z netu. Nigdy nie bylem. Po przeczytaniu tekstu ze zrozumieniem 🙂 jestem absolutnie zachęcony do wyjazdu tylko do Pego 🙂 … pego.cc ….w tym roku chyba się już to nie wydarzy ale za rok … dzięki za ten tekst, fajne opisy, kilka zdjęć.

  2. Awatar Aleksandra Goralska
    Aleksandra Goralska

    100% wszystko prawda!!! Dla triathlonistów są tu jeszcze 2 ważne zalety: kryty basen w Olivie dostępny w każdej chwili (w Calpe zawsze jest z tym problem) i płaskie asfalty do biegania w Parc de La Morial, zamiast kręcenia wokół Calpejskiego bajora! 😊😊

  3. […] w tej kwestii przedstawili m.in.: Michał Kempa z Pawłem Bernasem (tu) oraz Krzysiek Sienkiewicz (tu). Moje zdanie, od opublikowanego w 2019 roku tekstu, również się nie zmieniło – […]

  4. Awatar Kuba
    Kuba

    A jak dostać się z rowerem z lotniska do Pego?

    1. Awatar Krzysztof Sienkiewicz

      Jeśli chciałbyś skorzystać z noclegu w Pego.cc to transfer z lotniska jest w cenie 🙂 Innych opcji nie sprawdzałem, ale z tego, co wiem, akurat na Costa Blanca przeróżnych opcji nie brakuje. Sam trafiłem na kilka ogłoszeń o prywatnych transferach busami na jakichś grupach kolarskich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *